13 lutego 2013

Rozdział V

5.

Sama nie wiem dlaczego się zgodziłam. Musiałam mieć chwilowe zaćmienie mózgu, albo coś w tym stylu. Nigdy nie jechałam samochodem z obcym chłopakiem! Rany, ja nawet się nie umawiałam z kimś, kogo nie znałam. Co mi odbiło?
  - Nad czym myślisz? - zapytał mój porywacz.
  - A obchodzi cię to? - burknęłam, zapinając pasy.
  - Nie, nie obchodzi. Chciałem być uprzejmy.
  - Ty? Uprzejmy? Nie rozśmieszaj mnie, Trevor.
  - Potrafię być serio miły, jeżeli się postaram.
  - Jakoś tego nie zauważyłam – mruknęłam pod nosem – Możesz mi łaskawie wyjaśnić gdzie mnie porywasz?
  - Porywam? - zdziwił się – Zgodziłaś się dobrowolnie jechać ze mną na wagary, moja droga.
  - Nie, wcale się nie zgodziłam!
  - Tak? A jakim cudem znalazłaś się w aucie? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem i odpalił
swoje cudo. Wpatrywałam się przed siebie, gotując się ze złości. Co ja tutaj robię?
  - Masz coś przeciwko temu, abym włączył muzykę?
  - A gdybym miała, wziąłbyś to pod uwagę?
  - Nie – odpowiedział krótko i wsadził płytę Biffy Clyro do odtwarzacza.
  - Biffy?
  - Znasz ich? - zdziwił się.
  - Kilka piosenek, nie wszystkie.
  - Nie spodziewałem się tego – uśmiechnął się.
Więcej nic nie powiedział. Nie miałam pojęcia dokąd się udajemy i starałam się wyglądać na wyluzowaną. Nie przychodziło mi to łatwo, zważywszy na to, że nikt nie wiedział gdzie jestem. Muszę napisać esemesa do Caroline.
Wyciągnęłam telefon, a Trevor tylko spojrzał na mnie, unosząc brwi.
  - Co? - warknęłam.
  - Nic, czy ja coś mówię?
  - Nieważne.
Wybrałam numer Caroline i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Po czterech sygnałach, włączyła się poczta i słodki głos mojej przyjaciółki „Hej! Jeśli za mną tęsknisz, zostaw wiadomość! Buziaki!” 
  - Szlag – zaklęłam.
Po kolejnych próbach, zdecydowałam się na to, aby zadzwonić do Chrisa. Ten odebrał już po pierwszym sygnale.
  - Nina? Wszystko okej?
  - Jasne, dzięki! Chris, nie będzie mnie dzisiaj w szkole. Naprawdę źle się czuję, poleżę w domu.
  - Przyjść do ciebie? - zapytał pospiesznie.
  - Nie! - zaprzeczyłam zdecydowanie za szybko – Znaczy, nie chcę, żebyś się zaraził jakimś paskudztwem. Dam znać koło piątej, żebyś wpadł, albo coś, okej?
  - Jasne, trzymaj się.
  - Na razie, Chris.
Rozłączyłam się i spojrzałam na telefon. Dwadzieścia procent baterii, super.
  - Nie masz tu ładowarki, prawda?
  - Nie, nie mam.
  - Mogłam się domyślić.
  - Jeżeli chcesz, możesz zadzwonić z mojego telefonu – powiedział Trevor.
  - Serio? Mogę? - zaskoczona, wpatrywałam się w niego, ale on nawet na mnie nie spojrzał. No tak, przecież prowadził – A gdzie jest haczyk?
  - Nie ma żadnego haczyka, kobieto. Spokojnie. Nie chcesz dzwonić, to nie dzwoń.
  - Jasne, dzięki. A teraz możesz mi powiedzieć gdzie my, do cholery jedziemy?
  - Nad jezioro – odpowiedział.
  - Gdzie? Przesłyszałam się?
  - Nie, jedziemy nad jezioro. Nie masz ochoty trochę odpocząć?
  - Nie! Nie z facetem, którego nie znam! - wrzasnęłam – Wypuść mnie! Wypuść!
  - Spokojnie! Nie chcę cię zgwałcić, zabić ani nic tych rzeczy. Po prostu potrzebuję rozrywki, a w szkole znam tylko ciebie.
  - Jasne, ciekawe dlaczego? - zamilkłam na chwilę, po czym zapytałam – Dlaczego byłeś u mnie w domu?
  - Przecież chciałem ci oddać wisiorek.
  - A w szkole? Człowieku, kolejny raz okłamałam kogoś przez ciebie, a jeżeli mam to robić wolałabym wiedzieć, dlaczego.
  - Byłem u ciebie w domu, bo byłem. Koniec tematu. Nie pytaj więcej o to, bo i tak uzyskasz tę samą odpowiedź.
  - Dzięki, szczerość między dwojgiem ludźmi to podstawa, nie ma co! - żachnęłam się.
  - Nie jestem do ciebie przywiązany, więc daj mi spokój.
  - Dam ci spokój, jeżeli odwieziesz mnie do domu!
  - Nie.
  - Bo?
  - Nie i koniec. Przestań gadać, bo chcę posłuchać swojej ulubionej piosenki!
  - Wal się.
  - Tak zrobię – uśmiechnął się i dał głośniej radio.
Jechaliśmy około czterdzieści minut, kiedy Trevor oznajmił.
  - Wysiadka.
  - Co? Przecież nie jesteśmy nad jeziorem!
  - Jezioro jest w lesie, głupia.
  - Jasne, idę – odpięłam pasy i wysiadłam z auta. Trevor zamknął za mną drzwi i rozprostował
ręce, strzelając palcami.
  - Ałć, nie rób tak.
  - Jak? - zapytał – Tak?
I znowu strzelił, a ja podeszłam do niego i uderzyłam go w ramię.
  - Uważaj, bolało – udał, że masuje sobie rękę i uśmiechnął się, pokazując przy tym proste, białe zęby. Miał naprawdę ładny uśmiech. Kiedy to robił, w policzkach pokazywały mu się dołeczki, które do niego nie pasowały. Nie do takiego wyglądu. Czarne, nastroszone w każdą stronę włosy, kurtka tego samego koloru i spodnie dopasowane do reszty odzieży. Jedynie oczy się wyróżniały. Były mocno niebieskie, jak niebo latem.
  - Skończyłaś?
  - Co? Co skończyłam? - zapytałam speszona.
  - Patrzeć się na mnie – odpowiedział, znowu unosząc brwi i ruszając nimi. Mimo tego, że
miałam ochotę go zabić, roześmiałam się. Kiedy spostrzegł, że ze śmiechu opieram się o samochód, powtórzył wcześniejszy gest, a ja zapłakana chciałam go uderzyć w głowę, ale on się odsunął. Chwiejnym krokiem podeszłam do niego, a on znowu w tył.
  - Goń mnie – powiedział i pociągnął mnie za włosy.
Taka zachęta mi wystarczyła. Ruszyłam za nim biegiem, a on widząc, że jestem daleko w tyle, zwolnił, dając mi fory.
  - Dawaj, mała!
Biegłam jak najszybciej, próbując go dogonić, ale nic z tego.
  - Hej! Nie jestem dobra w tym sporcie! - krzyknęłam i stanęłam, opierając ręce na kolanach i
powoli oddychając - Wracaj!
Zobaczyłam, że biegnie w moją stronę, naprawdę szybko. Kiedy już był krok ode mnie, uśmiechnął się triumfalnie i stwierdził:
  - Wygrałem, nie masz prawa mnie od teraz nawet dotknąć palcem.
  - Co? To my o coś graliśmy? - zapytałam zaskoczona – Gdybym wiedziała, postarałabym się bardziej!
  - Nie wątpię – podszedł obok mnie i usiadł na trawę – Siadaj, odpoczniemy chwilę.
  - Jasne, przyda się.
Zdyszana, osunęłam się koło Trevora i położyłam głowę na trawie. Przyjemnie. Teraz, leżąc tutaj, zdałam sobie sprawę, że dawno nie byłam na takim spacerze, od tak, dla samej siebie. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w śpiew ptaków. To zawsze potrafiło mnie zrelaksować.
  - O czym myślisz? - zapytał z zaskoczenia mój towarzysz.
  - O tym, że lubię naturę.
  - Serio? - zdziwiony, pochylił się nade mną i stwierdził – A co w niej takiego fajnego?
Zanim odpowiedziałam na jego pytanie, stwierdziłam:
  - Zaburzasz moją przestrzeń osobistą, odsuń się.
  - Jasne, już się robi – powiedział zawiedziony i dodał – A kiedy będę mógł ją naruszać?
  - Nie w tym życiu, mój drogi.
To powiedziawszy, wstałam i otrzepałam jeansy z trawy.
  - Idziemy nad to jezioro?
  - Jasne. Nina, ostrzegam, że to trochę daleko.
  - To może wrócimy? - palnęłam.
  - Nie, możemy po prostu połazić po lesie, co ty na to?
  - Jestem za!
Kiedy Trevor wstał, poczułam na policzku coś mokrego. Kolejny raz. I znowu. Po kilku sekundach, stwierdziłam, że całe ubranie mam w mokrych kropkach. Deszcz!
  - Chyba nici z naszego dzisiejszego spaceru, Trevor. Nie chcę być chora, dlatego proszę, odwieź mnie do domu.
  - Przecież to tylko deszcz! - zaprotestował.
  - Dokładnie! A ja mam krótki rękawek i zaraz będę kichać!
  - Jak chcesz, jedziemy do ciebie.
  - My?
  - No, a kto?
  - Ja! Tylko i wyłącznie ja. Podwozisz mnie, wchodzę do domu, udaję, że źle się czułam, a mama nie zauważa nic niepokojącego.
  - Okej, niech będzie. Ale następnym razem, robisz mi kakao.
  - Pomyślimy – odparłam.
Zanim skończyliśmy tę dyskusję, rozpadało się na dobre. Pobiegłam przodem, a Trevor zaraz za mną, jednak po jakiś trzydziestu sekundach, wyprzedził mnie, stwierdziwszy najpierw, że nie znajdę drogi powrotnej. Miał racje, jednak nie chciałam mu tego przyznać.
Dobiegliśmy do samochodu i cali mokrzy wsiedliśmy do środka. Zanim zdążyłam zapiąć pasy, kichnęłam.
  - A psik! Nie, nie, nie! Tylko nie to! Zabiję cię, Trevor!
  - A co to moja wina?!
  - Tak twoja, ruszaj się, chcę już pod ciepły koc.
  - Oczywiście, Milady.
Czterdzieści minut minęło jak z bicza strzelił. Podczas podróży, co chwilę zamykały mi się oczy, co było oznaką nadchodzącego przeziębienia.
Kiedy zauważyłam, że skręcamy w moją ulicę, zapomniałam, że ani razu nie sprawdziłam, która godzina. Wyciągnąwszy telefon z kieszeni, zobaczyłam, że bateria całkiem padła, więc zrezygnowana, zaczęłam odpinać pas.
  - Jest kilka minut po dziesiątej – powiedział Trevor – Nie zaprosisz mnie do środka, prawda?
  - Prawda, nie zaproszę – odparłam i otworzyłam drzwi od samochodu – Na razie, Trevor.
  - Nie było tak strasznie, nie? Do zobaczenia, Nina.
Powiedział i zanim dobrze zamknęłam drzwiczki, nacisnął pedał gazu i odjechał. Wtedy jeszcze raz zdałam sobie sprawę, że byłam z obcym facetem w lesie. Jestem idiotką.

2 komentarze: